Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/085

Ta strona została uwierzytelniona.

czoło; ból, który targał jego sercem, wziął oczom blask, a ustom uśmiech swobodny.
Znużenie malowało się na twarzy Felixa, kiedy zatrzymawszy się na środku pokoju, obrzucił wzrokiem swoją bibliotekę i odezwał się półgłosem do siebie:
— Na to myślało tyle głów i cierpiało tyle serc, aby człowiek został tem samem, zawsze samolubnem i drapieżnem zwierzęciem, karmiącem się nieszczęściem i rozpaczą bliźniego. Gwałt nazywa się ciągle cnotą, chytrość rozumem, pycha dumą, pokora nikczemnością, a dobroć głupotą. Niczego nie nauczyła się ludzkość od was, filozofowie i poeci; niczego od ciebie, historyo; niczego od natchnionych i szlachetnych. Sprzyja ona dotąd tylko tym, którzy ją bawią, lub schlebiają jej nizkim namiętnościom.
I znów spoczął na krześle, opuszczając głowę.
— Chciałbym już przejść do krainy światłości — mówił szeptem — dusi mnie cuchnące powietrze tej ziemi... Gdyby nie obowiązek wytrwania...
Powtórnie rozchyliła się zasłona i ukazał się ten sam niewolnik.
— Mucya Kornelia prosi o posłuchanie — odezwał się.
— Mucya Kornelia?
Minucyusz Felix zwrócił na starca wzrok zdziwiony.
— Czy posłyszałeś dobrze nazwisko? — zapytał.
— Kupiłeś mnie od Korneliów, panie — odpowiedział niewolnik. — Mucyę nosiłem na rękach.