Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/089

Ta strona została uwierzytelniona.

sprawiedliwością urządzeń społecznych zaprowadziły do „wiary niewolników,“ wiedział, że do patrycyuszki nie można przemawiać językiem wydziedziczonych. Jak on, kształciła się i Mucya w szkole greckich sofistów, jak on, korzystała i ona z przywilejów stanu rządzącego, który nie miał powodu do skargi na ustrój państwa rzymskiego.
— Zanim odpowiem na twoje pytanie — zaczął Felix po dłuższym namyśle — pozwól, że postawię ci przedtem kilka pytań od siebie.
Kiedy Mucya skinęła głową na znak zgody, wyrzekł:
— W jakim celu udałaś się na zebranie chrześcian, narażając się na skutki denuncyacyi?
— Chciałam się przypatrzeć zblizka waszemu bogu — odpowiedziała Mucya.
— Kto szuka bogów nowych, ten przestał wierzyć w starych, kto zaś, szukając owych bogów nowych, nie liczy się z niebezpieczeństwem, ten nie chce, nie umie żyć bez bogów.
— Wiadomo ci tak samo, jak mnie — mówiła Mucya — że wielobóstwo ze swojemi opowieściami niemoralnemi należy już oddawna do przesądów motłochu. I ty wiesz, że tak filozofia, jak poezya przeczuwają od kilku wieków boga jedynego, lepszego i szlachetniejszego od ludzi; i tobie nie są obce marzenia Zenona, Arystotelesa, Platona, Cycerona i wielu innych mędrców o jakiejś rozumnej, sprawiedliwej Opatrzności, pozbawionej słabości ziemskich. Mówiono mi, że chrześcianie wierzą w takiego boga. Cóż dziwnego, że chciałam tego boga własnemi oglądać oczami?