Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.

odpowiedział Felix. — Gdyby się trybun na to zgodził, mógłby jej dozorca cyrku podać przed wyjściem na arenę zatruty sztylet. Jest to sposób jedyny.
— Jeźli to od Publiusza zależy, nie wątpię o skutku mojej prośby.
— A ja wątpię, trybun bowiem należy do zaciekłych wielbicieli istniejącego porządku.
— Udam się natychmiast do niego.
— Niech ustom twoim doda Bóg chrześcian siły przekonywającej — wyrzekł Felix i, uchyliwszy kotary, przeprowadził Mucyę aż na próg domu.
Spocząwszy w zakrytej lektyce, przymknęła Mucya powieki. Uporządkować chciała myśli, trzepocące się pod jej czaską, jak spłoszone ptactwo, wpadł bowiem pomiędzy nie sęp i poruszył je z miejsc, na których uwiły sobie gniazda wygodne.
Mucya nie przypuszczała nigdy, by mogła powątpiewać kiedykolwiek o niespożytej potędze Rzymu. Wszakże panował nad światem, słał rozkazy swoje za góry i morza, przyjmował hołd powinny od królów i narodów. Jego złote orły, świecące na sztandarach legionów, strzegły granic z niezmienną wciąż grozą. Jak od kilku wieków płynęła ciągle praca licznych ludów wszystkiemi drogami do stolicy nad Tybrem, aby nakarmić, przyodziać, pouczyć i zabawić jej dumne dzieci.
Rzym stał jeszcze na opoce, utworzonej z mądrości senatu i dzielności wojska, a jednak...
To, co usłyszała z ust afrykańskiego retora, kiełkowało oddawna w duszy Mucyi. Ona, Rzymianka dawnego obyczaju, czuła się zanadto obcą wśród swojego otoczenia, by nie zauwaźyła różnicy między