Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/097

Ta strona została uwierzytelniona.

Wtem doleciała ją stłumiona wrzawa, jakby oddalony szum zagniewanego morza, zmieszany ze świstem zbliżającego się wichru. Zdawało się, że tysiące skrzydeł łopoce w powietrzu.
Odsunęła firankę i zapytała wywoływacza o powód dziwnych głosów.
— Nie wiem — odpowiedział niewolnik, zapatrzony w stronę Kapitolu. — Coś się tam stało.
Wrzawa rosła z każdą chwilą, coraz bliższa, groźniejsza.
Coś niezwykłego działo się w mieście.
— Zatrzymamy się pod portykiem świątyni Rzymu — rozkazała Mucya, wychodząc z lektyki.
Na głównym rynku, na Forum Romanum, zakotłowało, jakby nagła burza wpadła pomiędzy sklepy i filary. Mężczyźni i kobiety zakrywali głowy płaszczami i uchodzili w boczne ulice; kupcy zapuszczali pośpiesznie zasłony i sztaby żelazne, drobni handlarze chwytali swoje stragany, pachołkowie miejscy pędzili ku Palatynowi.
Wszędzie popłoch, trwoga, nawoływania, a ponad tą zawieruchą unosił się szum coraz potężniejszy, wyraźniejszy...
Niezliczona ilość głosów ludzkich zlewała sie w jeden głos olbrzymi, przeciągły, którego treści nie można było rozróżnić.
— Uchodźmy, pani — odezwał się wywoływacz — to motłoch ciągnie na Palatyn.
— Zostaniemy — odparła Mucya.
Na schodach, prowadzących z Kapitolu na Forum, ukazało się kilkudziesięciu żołnierzy. Obnażone miecze błyszczały w ich rękach, czerwone pióro-