Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

— Możesz się spóźnić, bylebyś przyszedł.
Kiedy Publiusz milczał, mówił Lucyusz Werus:
— Wiem, że nie lubisz zebrań wesołych, ale tym razem zabawisz się doskonale. Obmyśliliśmy z twoim krewnym, Markiem, taką niespodziankę, że rozweseli ona nawet twoją powagę rzymską. Dziwisz się, że tak nastaję? Towarzystwo, którem się dotąd otaczałem, zaczyna mnie nudzić. Chcę widzieć obok siebie mężów zasługi i cnoty.
Publiusz spojrzał uważnie na Lucyusza. Czyby temu lekkomyślnikowi Marek Aureliusz zawadzał?... pytał jego wzrok bystry.
— Mam nadzieję, że mi nie odmówisz — nalegał Lucyusz Werus.
— Ty rozkazałeś, imperatorze — mruknął Publiusz.