Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

orkiestra marsza wojennego i rozpoczął się pochód gladyatorów.
Szli parami...
Naprzód samnitowie, niosący przed sobą tarcze tak duże, iż wyglądały im z po za nich tylko głowy; dalej trakowie z tarczami mniejszemi, ale dłuższemi, zakrzywionemi szablami; następnie sekutorowie w zamkniętych przyłbicach; mirmillonowie w zbroi gallów; półnadzy retyarowie z siatkami i widłami, w końcu jeńcy wojenni z Brytanii na wozach.
Szli wśród dźwięków marsza w szyku bojowym, owiani szumem ciekawych szeptów. Płomienne oczy Rzymianek pożerały ich kształty posągowe, wypukłe piersi, potężne muskuły i grube karki. Na ich szyszakach i przyłbicach powiewały pawie i strusie pióra, na zbrojach i broniach lśniły złote ozdoby i błyszczały drogie kamienie; ich jedwabne, różnobarwne tuniki zdobiły wstęgi i łańcuchy.
Wszystkie narodowości złożyły się na orszak tak strojny, jak gdyby go nie rychła śmierć, lecz uczta weselna czekała.
Jasnowłosy Germanin postępował obok rudego Galla, czarny Nubijczyk obok białego Słowianina. Północ i Wschód, Zachód i Południe przysłały Rzymowi jeńców wojennych, aby się panowie świata mogli bawić obrazem bitwy. Więzienia otworzyły wilgotne nory, dostarczając zbrodniarzów, skazanych na śmierć; domy gry i rozpusty wypluły marnotrawców, zuchwałych bankrutów, którzy szukali na arenie amfiteatru rozgłosu, miłości kobiet i złota. Niejeden zrujnowany potomek wielkiego rodu płacił