Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

w szrankach gladyatorskich krwią swoją za winy popełnione.
Ci ludzie różnych narodowości i stanów, wolni i niewolni, pochodzenia gminnego i szlachetnego, napiętnowani przez prawo i nietknięci przez sądy, nikczemni lub tylko nieszczęśliwi, a wszyscy silni ciałem, odważni, zręczni szermierze, postępowali w skupieniu środkiem areny, zbliżając się do loży cesarskiej. Wiedzieli oni bardzo dobrze, iż nad ich świetnym, barwnym i błyszczącym orszakiem unosi się anioł śmierci, że się lud rzymski nie ulituje nad ich ranami, łaskawy tylko dla mordercy. Wiedzieli, że muszą zabijać bez miłosierdzia, aby pozyskać oklaski i prawo życia do igrzysk następnych.
Szli w milczeniu, patrząc przed siebie, słysząc nad sobą łopot skrzydeł okrutnego towarzysza, a kiedy stanęli przed panami panów świata, przed Cezarami Rzymu, zawołali:
— Ci, co mają umrzeć, pozdrawiają was, Cezarowie!
A Cezarowie skinęli, i trąby dały znak do boju wstępnego. Szermierka tępą bronią, jak gdyby dla podraźnienia nerwów publiczności, rozpoczęła widowisko.
Uderzyły tarcze o tarcze, miecze o miecze, zachrzęściły zbroje, świsnęły siatki... Gladyatorowie, rozsypani na całej arenie, zabawiali publiczność zręcznością swoją.
Lud rzymski, znający tak dokładnie tajemnice sztuki szermierskiej, że kierował dość często walką, nie szczędząc rad głównie swym ulubieńcom, przypatrywał się uważnie bojowi próbnemu. Jego bystre