Nie wesołe myśli snuły się po głowie Publiusza. Gdyby barbarzyńcy znali tak, jak on, spodlenie Rzymu...
Obejrzał się podejrzliwie wokoło, jakby się obawiał, że ktoś jego smutek podsłuchuje.
Nagle pobladł. Do loży wchodził Serwiusz, którego od kilku tygodni nie widział.
Niespodziewane pojawienie się przyjaciela w chwili, kiedy myślał z trwogą o barbarzyńcach, przeraziło przesądnego Rzymianina. Gdyby ten stanął na czele ludów germańskich, zadrżałby przed jego gniewem Rzym, jak przed geniuszem Hannibala...
— Ty w Rzymie — zawołał Publiusz.
— Wróciłem przed godziną do stolicy, a dowiedziawszy się, że to dziś twoje igrzyska, pośpieszyłem do amfiteatru — odpowiedział Serwiusz, siadając za Publiuszem.
— Byłbym bardzo szczęśliwy, gdybym się w dniu dla mnie uroczystym dowiedział o pomyślnym skutku twojej wyprawy.
— Jestem na tropie Tusneldy.
— Bogowie ci sprzyjają — wyrzekł Publiusz szczerze uradowany.
— Opowiem ci później szczegóły... Na arenie dzieje się coś ciekawego.
Na arenie rozpoczynało się w istocie widowisko ciekawe. Pięciuset gladyatorów różnych broni — piesi, konni i stojący na wozach brytańskich — gotowali się do walki. Podzieleni na oddziały, czekali na znak bojowy.
Zaledwo zahuczała tuba, rozbrzmiał taki szczęk i brzęk oręża, iż pokrył nawoływania widzów. Re-
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.