Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

ostatniej. Jeżeli który z gladyatorów jeszcze drgał, dobijał go Merkury młotem.
Pierwsza połowa widowiska miała się ku końcowi. Zostawała tylko egzekucya chrześcian, skazanych na pożarcie przez lwy.
— Taka jesteś blada — odezwał się Publiusz, nachylając się do Mucyi.
— Przekonałam się dziś, że przestałam być Rzymianką — wyrzekła Mucya głosem stłumionym.
— Zmęczył cię widok tego mordu bezcelowego?
— Obrzydliwością napełnił duszę moją ten obraz okrucieństwa ludzkiego.
— I mojego serca nie rozweselają jęki nędzników, którzy nie umieją sprzedać życia po żołniersku.
Mucya zamilkła. Czuła, że jej Publiusz nie rozumiał.
Po jakimś czasie zapytała:
— Czy jesteś pewny, że Mimut wróci do mnie?
— Kazałem jej podać sztylet zatruty i uprzedzić ją o skuteczności tej broni — odpowiedział Publiusz, zbliżywszy usta do ucha Mucyi.
Wie, że potrzebuje tylko dobrze uderzyć, a powali lwa na miejscu, owa trucizna bowiem działa piorunująco. Resztę zrobi Marek Aureliusz, który ułaskawia zawsze tych, którym się udało zabić dzikie zwierzę.
Głos trąby zwiastował nowe widowisko.
Mucya, tak biała, jak suknia, przechyliła się przez baryerę i wytężyła wzrok przed siebie. Czuła, że jej krew stygnie w żyłach, a serce, zatrzepotawszy jak spłoszony w klatce ptak, bije wolniej, wolniej, aż zdaje się ustawać.
Na arenę wypadł wspaniały lew. Zdziwił się,