ręce, błogosławiąc, potem odrzuciła od siebie daleko sztylet i padła na kolana.
— Chrześcian lwom, chrześcian lwom! — zawył lud rzymski.
Zwierzę położyło się na brzuchu i zaczęło się czołgać, jak kot, w stronę Mimut.
Powstała cisza oczekiwania...
W tej wielkiej, złowrogiej ciszy rozległ się głos Egipcyanki:
— Za Chrystusa Pana!
Mucya widziała przez mgłę, która zasuwała się na jej oczy, że się Mimut podniosła i wpadła sama w objęcia lwa, oszczędzając mu skoku.
Potem słyszała naokoło siebie głuchy szum, a w tym szumie utonęła jej świadomość. Kiedy wróciła do przytomneści, leżała w swojej lektyce, przed amfiteatrem, a obok niej stali Publiusz i Serwiusz.
— To nie moja wina, Mucyo, nie moja — mówił Publiusz, podnosząc jej rękę do ust. — Ta nieszczęśliwa szukała sama śmierci.
Mucya przetarła oczy palcami i odparła:
— Wiem... widziałam... Wracaj do amfiteatru zabawiać dalej lud rzymski, a mnie pozwól odejść do domu.
Publiusz zabawiał dalej lud rzymski, a Mucya klęczała w swoim pokoju i ukrywszy twarz w dłoniach, korzyła się przed Bogiem chrześcian.
— Wierzę w Ciebie, opiekunie wydziedziczo-