Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

— Właśnie z tym zamiarem wróciłem do Rzymu.
— Ponieważ z dniem jutrzejszym obejmuję urząd pretora, przeto zanieś skargę przed mój trybunał, a możesz być pewnym, że ci sprawiedliwość będzie wymierzona.
— Córka Fabiusza jest żoną twojego krewnego, Publiuszu.
— W obliczu sprawiedliwości nie istnieją uczucia rodzinne.
Publiusz wygłosił te słowa tak obojętnie, jak gdyby się jego bezwzględność sama przez się rozumiała.
— Uczynię, jak każesz — mruknął Serwiusz.
— Jutro dam ci do pomocy szpiegów urzędu petorskiego, którym zapowiem sowitą chłostę, jeżeli kryjówki twojej narzeczonej nie wynajdą. Mam nadzieję, że moja groźba poskutkuje lepiej od pieniędzy Fabiusza.
Marek, siedzący obok Publiusza, słuchał bardzo uważnie, chociaż udawał, że rozgląda się po lożach sąsiednich. Uśmiechając się do znajomych patrycyuszek, wyciągał uszy i zapisywał sobie każde słowo krewnego w pamięci.
Nie przeraziły go wieści, grożące jego teściowi. Zdawał się być przeciwnie zadowolony z tego, co słyszał.
Właśnie nachylił się znów Serwiusz do Publiusza, kiedy do loży wszedł jeden z podkomorzych Lucyusza Werusa i zwróciwszy się do Germanina, odezwał się:
— Boskiemu imperatorowi podobało się w ła-