Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

Naokoło trzech długich stołów, złożonych w podkowę, spoczywało na purpurowych łożach pięćdziesięciu mężów, znanych Rzymowi i prowincyom z głośnego imienia. Wieńce z róż zdobiły głowy prefektów, pretorów, trybunów, doradców cesarskich i słynnych filozofów.
Oparci łokciami na poduszkach, słuchali śpiewu niezwykłej urody Egipcyanki, której wdzięki zasłaniała tylko przejrzysta opaska, oplatająca jej biodra.
Artystka mogła posłużyć za wzór rzeźbiarzowi, rozmiłowanemu w liniach bez zarzutu, ale gości Lucyusza Werusa nie zachwyciło widocznie jej piękne ciało, spoglądali bowiem na nią obojętnym, tępym wzrokiem ludzi, przesyconych krasą niewieścią.
Każdy z tych dygnitarzy miał u siebie własne śpiewaczki i tancerki i cieszył się względami wielu dam rzymskich. Prawie wszyscy służyli w latach młodych gorliwie bogini miłości, zdobywając jej łaski bez względu na drogi i środki.
Nic nowego nie pokazał Lucyusz Werus gościom swoim. Balet widzieli, śpiew słyszeli senatorowie i filozofowie już tyle razy, iż klaskali tylko z obowiązku grzeczności.
I cóż, że taniec afrykański wykonywało dwustu chłopców murzyńskich, a po andaluzyjsku pląsało sto dziewcząt prześlicznych!
I wielka ilość skoczków nie była dla panów rzeczą obcą.
Nuda i przesyt unosił się nad świetnem zebraniem, któremu usługiwał tłum niewolników. Obok każdego z gości stał grecki krajczy, wychowany w szkole sycylijskiej. Tylko jemu wolno było po-