Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

Dźwignął się, oparł głowę na dłoni i odezwał się:
— Twoja słodka, pobłażliwa mądrość cyrenejska zawodzi, Arystomedesie.
Filozof Arystomedes, młody, przystojny Grek, ubrany w płaszcz z cienkiego sukna, z głową utrefioną, pachnący olejkami, błyszczący pierścieniami, które zdobiły jego ręce i ramiona, uniósł się na łożu i odrzekł:
— Moja mądrość odbiera strach przed nicością pośmiertną i uczy wyssać wszelki miód z kwiatu życia. Uczniowie Arystypa zmieniają rozkosz, gdy im zużyta obrzydła.
— Ale rozkoszy niezwykłych stworzyć nie potrafią — mruknął Lucyusz Werus — te zaś, które fatum odmierzyło człowiekowi, wyczerpują się zbyt szybko. Kobieta, śpiew, wino, biesiada, kości... kości, biesiada, wino, śpiew, kobieta... zawsze to samo w kółko, i nic więcej. Twoja mądrość zawodzi, Arystomedesie, bo nuży.
— Bo nie umie zachować miary w pogoni za szczęśliwością — odezwał się inny filozof, epikurejczyk Pytyasz, tłusty, czerwony Aleksandryjczyk. — Nie to jest rozkoszą, co drażni, lecz to, co zadowala, uspokaja.
— Mnie zadowala i uspokaja w tej chwili doskonały falern — zawołał Arystomedes, podnosząc do ust puhar.
— A jutro będziesz mu złorzeczył.
— Troskę o jutro zostawiam tobie...
Filozofowie rzucili sobie spojrzenie kogutów, zabierających się do walki.
Zmęczoną twarz imperatora ożywił uśmiech