Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle roześmiał się ochrypło i wycedził przez zęby:
— Jest przywilejem królów przebaczać zuchwałym i nie rozumieć obelg. Tak uczy Antistenes, a powtarza za nim mój boski brat.
Odsapnął, postawił puhar na stole i dodał.
— Niewolników i złote naczynia, które wam służyły, zechcecie przyjąć odemnie na pamiątkę dnia dzisiejszego. Abyście zaś nie byli narażeni na spotkanie z motłochem, w którym igrzyska rozbudziły złość głodnych psów, czeka na każdego z was przed pałacem powóz, zaprzężony w cztery muły. I tę drobnostkę przyjmijcie odemnie.
Skinął ręką na znak, że zwalnia filozofa z reszty biesiady i kazał podać świeżą amforę.
Kiedy się stoik i czterech jego obrońców oddalili, zawołał:
— A teraz, kiedy nam ponure spojrzenia tych głupców nie będą zatruwały boskiego falerna, pokażcie, że umiecie szanować dary Bachusa. Kogo wino przepełniło, niech je odda, aby było miejsce dla nowych puharów.
Sala jadalna imperatora stawała się coraz podobniejszą do szynkowni, odwiedzanej przez gmin. Świeże ciągle dzbany, wnoszone przez służbę, a wypróżniane przez panów, zniosły wkrótce różnicę stanowisk i majątków, pomieszały języki i stargały miękkie linie ogłady towarzyskiej. Ubogi filozof całował bogatego senatora; wytworny elegant rzucał się, jak ulicznik; mądry śmiał się głupkowato, a wszyscy wrzeszczeli i pili. Co chwila wynosili niewolnicy kogoś z biesiadników do łazienki, zkąd wy-