Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

dziecka wykluł się krnąbrny, zły chłopiec, zdradzający upodobania Kaligulów i Neronów. Z gladyatorami staczał walki, z woźnicami cyrku zawierał przyjaźń, nad słabszymi się znęcał, a silniejszych lub zręczniejszych nienawidził.
Daremnie powierzył go ojciec opiece rozumnych i szlachetnych nauczycieli. Kommodus gryzł, szczypał filozofów, szydząc z ich nauk.
Miałże on, Marek Aureliusz, dla którego dobro państwa było obowiązkiem obowiązków, prawo narzucać Rzymowi tyrana? Znając naturę ludzką, wiedział dobrze, co się z takiej poczwarki rozwinie. Tylu już nikczemnych okrutników splamiło dzieje cesarstwa!
Opuściwszy głowę, szedł stroskany cesarz mirtowym szpalerem ogrodu, szarpany uczuciami wrogiemi. Walczył w nim patryota rzymski z kochającym ojcem.
Wszakże służyło mu prawo adoptacyi. Mógł usunąć syna od tronu i przysposobić któregokolwiek patrycyusza do korony, ozdobiwszy go swojem imieniem. I jego wybrał sobie i przybrał Antoninus, pominąwszy własnych krewnych.
Dotarłszy do tego samego miejsca, na którem Serwiusz odtrącił miłość Faustyny, Marek Aureliusz zatrzymał się przed posągiem Antonina. Oparłszy rozpaloną skroń o zimny marmur, podniósł oczy do nieba i mówił głosem zmęczonym:
— Oświeć duszę moją, cieniu ojca, cieniu święty, abym wiedział, co uczynić. Tak ciężko skrzywdzić własne dziecko.
Z góry, z ciemnych błękitów nocnego nieba, mrugały na niego gwiazd miliardy, a z dołu, z uśpio-