Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/009

Ta strona została uwierzytelniona.

na mnie drwić z ciebie. Nie uciekaj, opamiętaj się... Owej branki jeszcze nie odkryto.
Blady, drżący na całem ciele, wrócił Fabiusz na miejsce.
— Lubisz szczególne żarty — mruknął, rzucając zięciowi spojrzenie poskromionego kundla.
— A ty lubisz być zanadto mądrym — wyrzekł Marek — chociaż jako zręczny gracz kupiecki, powinieneś wiedzieć, ze struna przeciągnięta pęka. Twoja struna zaczyna, pękać...
— Owa Germanka? — pytał Fabiusz znów zaniepokojony.
— Jeszcze jej nie odnaleziono, lecz tajna straż wygrzebie ją teraz choćby z pod ziemi, bo tak nakazali imperator Lucyusz i pretor Publiusz. Dziś od samego rana spuścił prefekt miasta wszystkie swoje charty z łańcucha, a ty wiesz, że te bestye mają wiatr doskonały, gdy im chłosta grozi. Narzeczona Serwiusza żyje i ukrywa się w Rzymie, co słyszałem na własne uszy.
— Prefekt obiecał... — odezwał się Fabiusz.
— Nad prefektem stoi imperator, zaś Serwiusz umiał rozbudzić ciekawość Lucysza.
— Jesteś przyjacielem imperatora... mogłeś...
— Mogłem, ale nie chciałem...
— Nie chciałeś? Ty, mój zięć?...
— Zdawało ci się, że kupisz sobie za bezcen stosunki i wpływy Kwintyliusza. Chytry z ciebie lis, ale nie zapomniałeś, że i mój dowcip kształcili sofiści greccy. Komu się zachciewa Kwintyliusza na zięcia, ten powinien umieć otwierać szkatułę bez żalu, a ty wydzielasz mi jak niewolnikowi. Teraz pa-