Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/013

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie zniosę dłużej twojego lekceważenia.
— I cóż zrobisz?
Liwia tupnęła nogą.
— Nie pozwolę ci przebywać po za domem całemi nocami! — wrzasnęła.
— Nie pozwolisz? A jakże to sprawisz? — pytał Marek, podnosząc się na posłaniu. — Przedewszystkiem, przemawiaj do mnie ciszej, bo nie lubię kobiet krzyczących. Nie jesteś już w domu byłego poborcy.
— Jestem w domu swoim, u siebie! — wołała Liwia, nie zniżając głosu. — Ten dom należy do mnie, bo wydarłam go ze szponów lichwiarzy; wszystko, co się w nim znajduje, należy do mnie: i nazwisko twoje, i pamiątki rodzinne, i ty należysz do mnie, bo cię kupiłam.
Marek zerwał się z łóżka.
— Ejże! — zawołał. — Czy tak? Więc mnie kupiłaś? I to w jakim celu?
— Abyś mi był mężem...
— Dlaczego nie dodajesz: i panem. Powinnaś wiedzieć, że Kwintyliusz nie znosi nad sobą cudzej woli.
— Miałeś czas nauczyć się, że i Fabia nie umie być niewolnicą.
— A jednak nie byłoby nic dziwnego, gdyby córka wyzwoleńca posiadała więcej uległości od ciebie.
Na żółtą twarz Liwii wystąpił ciemny rumieniec.
— Nikczemny! — syknęła.
— Podła żmijo! — krzyknął Marek. — Męczysz