Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/021

Ta strona została uwierzytelniona.

skał ogniem drogich kamieni. Któraż inna niewiasta mogłaby stanąć godnie obok patrycyusza tak dumnego, jak Publiusz?
A ten dumny patrycyusz, cel zabiegów wszystkich matek ze stanu senatorskiego, pogardził nią, odtrącił, wybierając dziewczynę skromną, roztkliwiającą się nad nędzą niewolników! Starodawnym obyczajem przysłał dziś Mucyi przez Serwiusza pierścień żelazny...
— Nie złożycie razem ofiary przed ołtarzem bogów domowych — mówiła Tullia do siebie. — Rozdzieli was miecz kata, a może potem...
Mściwa kobieta nie traciła jeszcze nadziei. Bo nie sama tylko potrzeba wydobycia się z trudnego położenia materyalnego pchała ją do Publiusza. Odważny żołnierz i nieugięty obywatel pociągał jej dumę i budził w niej szacunek. Jeżeli uledz, to tylko takiemu mężowi...
Powoli, nieznacznie, skradało się do serca Tullii, ze czcią, jaką żywiła zawsze dla Publiusza, uczucie inne, cieplejsze. Olśniewała ją jego dzielność, przyklasnęła mu, kiedy zgromił motłoch, i brała gorący udział w jego igrzyskach pretorskich.
Coraz częściej myślała o nim w chwilach samotnych, oplatając jego orlą głowę powiewną przędzą snów kobiety kochającej.
Tak, ona go kochała. Uczuła to dziś, kiedy prefekt Serwiusz przyszedł do jej domu, jako swat Publiusza. Gdy spostrzegła w ręku barbarzyńcy pierścień żelazny, zastygła w niej w pierwszej chwili wszystka krew, a potem zebrała się w sercu i obie-