Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/030

Ta strona została uwierzytelniona.

zatrzymywał się Serwiusz, aby wyprostować skurczone członki. Migotliwy płomień pochodni stawał się spokojniejszym i rzucał smugi jaśniejsze na ściany. W jego żółtych blaskach spostrzegał Serwiusz sarkofagi, pozbawione wszelkich ozdób rzeźbiarskich. Tu i owdzie tylko widać było palmę, wyrytą niezręcznym rylcem, wizerunek dobrego pasterza, niosącego na barkach zbłąkaną owieczkę, gołąbka, krzyż lub napisy.
— To wasi wyznawcy? — zapytał Serwiusz.
— Wyznawcy i męczennicy — odpowiedział chrześcianin.
Im dalej postępowali, tem więcej było owych skromnych grobów, które się ukryły przed oczami ciekawych i prześladowców. Z prawej i lewej strony ganków mnożyły się w ścianach otwory i sarkofagi, piętrzące się w końcu jedne na drugich.
Serwiusz domyślił się, że znajduje się na cmentarzysku chrześcian i zdziwił się wielkiej ilości ofiar nowej wiary... Dokądkolwiek spojrzał, wszędzie grób. Całe rodziny spoczywały w trumnach kamiennych obok siebie, żałowane i żegnane tylko przez wydziedziczonych. Znaczna część niewolników, których doczesne resztki zewsząd go otaczały, oddała głowę na Polu Hańby, lub wyzionęła ducha na arenie amfiteatru. Poszarpane, okrwawione członki pozbierali nocą współwyznawcy i ukryli je w tych smutnych, podziemnych norach.
Bo smutne i ubogie było miasto umarłych chrześcian. Nie ogrzewało go słońce, nie przyświecał mu księżyc, nie szumiały mu cyprysy cichej pieśni o nicości. Złote napisy nie przypominały światu za-