sług zgasłych bohaterów, którzy znieśli dla swojej wiary najokrutniejsze męczarnie. Laury i kwiaty nie zdobiły ich szarych mogił.
Otaczała ich wieczna, głucha noc, oddychająca nie wonią pól i lasów, lecz stęchlizną głębokich piwnic. Nie stłumione łkanie kochających rodzin mąciło spokój zmarłych, jeno głośny płacz nowych ofiar, wytropionych przez straż prefekta Rzymu.
Czasem tylko snuł się po tych smutnych ulicach śpiew ludzki. Ale nie była to pieśń tryumfu, radości. Nuciła ona trwożliwie, wydobywając się z głębi zbolałej piersi i szła gankami, do wcielonej skargi podobna. To modlili się chrześcianie nad grobem męczennika, błagając go, by im dał siły do zniesienia prześladowań.
Właśnie, gdy Serwiusz, postępujący w milczeniu za przewodnikiem, wchodził w nowy kurytarz, odezwała się gdzieś w oddali, jakby na innym świecie, taka pieśń stroskana.
Przystanął i odetchnął.
— Zbliżamy się zapewne do miejsca przeznaczenia — wyrzekł.
— Tak, panie — odpowiedział chrześcianin.
— Czy zastaniemy tam Tusneldę?
— Twoja narzeczona nie opuszcza nigdy naszego schroniska.
— Nigdy?...
Serwiusz odetchnął po raz wtóry. Dusiło go zgęszczone powietrze. A ona żyła tyle miesięcy w tym grobie, pozbawiona słońca i świeżego tchnienia powierzchni ziemi.
— Idźmy dalej — odezwał się chrześcianin.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/031
Ta strona została uwierzytelniona.