Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/032

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pozwól mi utulić serce — mówił Serwiusz-
Nie widział Tusneldy od roku i miał ją odnaleźć w tak szczególnem położeniu. Żegnał ją w dworcu ojca, wśród lasów dziewiczych Markomanii, wolną, dumną córę wielkiego rodu germańskiego, a ujrzy ją w dobrowolnem, kamiennem więzieniu, ukrywającą się przed szpiegami Fabiusza i prefekta miasta.
Przyłożył rękę do piersi. Serce biło tak silnie, że nawet zbroja nie stłumiła szelestu jego uderzeń.
— Idźmy! — wyrzekł.
Szli znów prosto przed siebie gankiem, który się rozszerzał w miarę, jak zbliżali się do jego końca. Śpiew, podobny zrazu do brzęku wielkiego mnóstwa pszczół i leśnych muszek, rósł z każdą chwilą, stawał się coraz wyraźniejszym.
Serwiusz rozróżniał już głosy męzkie i żeńskie. Nuciły wspólnie pieśń, utkaną z samych prawie tonów minorowych.
Nagle rozstąpiły się ściany ganku, odsłaniając okrągłą, sklepioną kaplicę, oświetloną lampami olejnemi. W głębi znajdował się sarkofag, ozdobiony palmą, wysunięty nieco ku środkowi, a przed nim klęczał staruszek, ubrany w białe, długie suknie. Oparłszy skroń na trumnie męczennika, modlił się w milczeniu.
Kapłana chrześciańskiego otaczało kilkadziesiąt osób obojga płci i różnych stanów. Serwiusz dostrzegł między niewolnikami purpurowe szlaki rycerstwa i twarze kobiet, znanych mu z domów senatorskich.
Przebiegając szybko zebranie, zatrzymał się je-