Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/033

Ta strona została uwierzytelniona.

go wzrok zdumiony na głowie Mucyi Kornelii. Przytulona do ściany, modliła się z oczami podniesionemi, nie łącząc swego głosu z chórem. Oderwana od otoczenia, nie zdawała się nic widzieć i słyszeć.
— I ona? — pomyślał Sarwiusz. — Biedny Publiusz...
Ale gdzie Tusnelda?
Po prawej stronie sarkofagu stała wysoka postać niewieścia z rękami splecionemi na łonie. Płaszcz jasnych, złocistych włosów okrywał jej ramiona, spadając aż do kolan. Tęskne, duże, niebieskie oczy świeciły szklistym blaskiem na tle bladej, wychudłej twarzy, z której niewola i więzienie podziemne starły rumieńce zdrowia i młodości. Nagie ciało przeglądało przez dziury zużytej, starganej tuniki niewolnicy.
Serwiusz wlepił w tę kobietę wzrok przerażony. Onaż to, ta sponiewierana nędzarka? Tak-że to wygląda córka wolnego księcia germańskiego i narzeczona prefekta legionów! Rozpacz i wstyd przeszły po jej twarzy, poniewierka złamała jej postać. O, Rzymie, Rzymie!...
Patrzył ciągle, nie mogąc oderwać oczu od nieszczęśliwej. Tyle głębokiej boleści było w jej spojrzeniu, tyle goryczy w ustach.
— Tusnelda! — zawołał nareszcie, wyciągając ręce do narzeczonej.
Ona rzuciła się w tył, jakby chciała uciekać.
— Tusnelda! — powtórzył Serwiusz, torując sobie drogę przez tłum nabożnych, którzy ustali w śpiewie.