Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/038

Ta strona została uwierzytelniona.

W jego glosie drżała prośba gorąca.
W kaplicy zapanowało milczenie. Kilkadziesiąt oczu zwróciło się na Germankę. Ona spuściła głowę, walcząc z sobą widocznie, pierś jej bowiem podniosła się ciężko.
— Zgubiłabym duszę, gdybym się zaparła Boga chrześcian — odparła głosem złamanym — dusza zaś trwa dłużej od ciała. Przebacz, Serwiuszu...
W kaplicy zrobiło się jeszcze ciszej. Słychać było tylko szybki oddech Serwiusza. Stał przez kilka chwil z głową opuszczoną, potem wyciągnął rękę w stronę dowódcy straży i wyrzekł:
— Czyń, co do ciebie należy.
— Setnik dał w milczeniu znak do pochodu.
Bez skargi postępowali chrześcianie za żołnierzami, napełniając podziemne cmentarzysko brzękiem kajdan. Ze ścian spoglądały na nich otwarte groby, gotowe do przyjęcia nowych męczenników.
Już świtało, kiedy się smutny orszak wydostał na powierzchnię ziemi.
I znów rozległ się na bazalcie drogi Appijskiej tentent koni, ale tym razem gnało przez szarą mgłę zimowego poranku tylko dwóch jeźdźców. Trzeci — szpieg — chociaż mógł się zastawić swoim urzędem, pozwolił się spętać razem z innymi chrześcianami.
— Prędko! prędko! — wołał Serwiusz na Hermana, nagląc swojego ogiera do pośpiechu.
Stary wojak nie pytał o nic. Opowiadały mu poszarpane, krwią obryzgane suknie, sińcami pokryta twarz i pogięta zbroja prefekta, że na cmen-