tarzysku chrześcian nietylko grzebią umarłych, lecz biją także żywych.
Publiusz budził się właśnie, kiedy Serwiusz stanął nad jego łóżkiem.
— Znalazłeś Tusneldę? — zapytał.
Spojrzawszy uważniej na przyjaciela, dodał:
— Walczyłeś o nią?
Serwiusz nie mógł z siebie wydobyć ani słowa. Otwierał usta, jak ryba, wydobyta z wody, pracując piersią. Brakło mu tchu...
— Spotkało cię nieszczęście? Uprowadzili ją, zamordowali? — zawołał Publiusz, zrywając się z posłania.
— Tusnelda i Mucya w więzieniu! — wybuchnął Serwiusz.
— W więzieniu? Mucya?
— Chrześcianie... prefekt miasta... cmentarzysko...
— Mów wyraźnie, abym cię mógł zrozumieć...
— Ujęli je na cmentarzu chrześcian...
— Kto, kogo?
Publiusz pochwycił Serwiusza za ramię.
— Jakieś nieszczęście odebrało ci przytomność — mówił. — Obudź się, zbierz siły!
— Skrępowali je... uprowadzili... powlekli... — odpowiedział Serwiusz, padając na krzesło. — O, Publiuszu, jaki ten wasz Rzym okrutny!...
Zakrył twarz rękami i milczał, oddychając z trudem.
— Mów, mów — nalegał Publiusz.
— Zaraz... zaraz... — mruknął Serwiusz.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/039
Ta strona została uwierzytelniona.