Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/040

Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle podniósł się ruchem szybkim i wyprostowawszy się, wyrzekł:
— Ale ja ją oswobodzę przeciw jej woli... Wydrę ją z paszczy waszej sprawiedliwości, albo zginę z nią razem. Mam dosyć tej gry obłudnej, dosyć, dosyć... Na Walhallę! Zbyt długo służyłem gasnącym blaskom słońca, które już nikogo nie ogrzewa.
Z oczu jego sypały się iskry, drżał na całem ciele.
Publiusz ujął go za ręce i odezwał się łagodnie:
— Ucho przyjaciela nie słyszało mowy obrażającej dumę Rzymianina. Uspokój się, bracie.
Ale Serwiusz nie chciał się uspokoić.
— Twoja duma rzymska zblednie, jak rozpacz niewolnika — wołał — gdy ci powiem, co dzisiejszej nocy widziałem.
Pochylił sią nad Publiuszem, zniżył głos i mówił przez zaciśnięte zęby:
— Twoją Mucyę sponiewierał prosty żołdak, jak ulicznicę. Za włosy ją porwał, podłą pięścią uderzył, plugawemi słowami znieważył, a potem spętał żelazem hańbiącem. Ona jest chrześcianką.
Z gardła Publiusza wypadł chrapliwy, urwany dźwięk, podobny do charczenia konającego. Chwycił się za serce i oparł głowę o ścianę. Śmiertelna bladość powlekła jego oblicze.
Długo milczeli przyjaciele.
— Jeżeli widziałeś dobrze, Serwiuszu — odezwał się pierwszy Publiusz — niech się cienie przodków na-