Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/043

Ta strona została uwierzytelniona.

miosłem zyskownem, podłość nie wyrównywała drogi do władzy i zaszczytów. Obraza majestatu znikła zupełnie z tablic sądowych.
Motłoch nie był zadowolony z takiego obrotu rzeczy. Zamiast dziękować Markowi Aureliuszowi że szanował w każdym obywatelu godność ludzką, szemrał na „babę filozofującą,“ która pozbawiała go wrażeń przyjemnych. Bo miło nędzarzowi spojrzeć czasem w bladą twarz możnego arystokraty, drżącego przed śmiercią.
Dziś obiecywali sobie „panowie świata“ w dziurawych togach, pospołu z paniami w połatanych, brudnych sukniach, wzruszenie niezwykłe.
Mucyę Kornelię, przedstawicielkę jednego z najstarszych domów rzymskich, i Tusneldę, księżniczkę germańską, ujęli pachołkowie miejscy nocą w grobach chrześciańskich i poprowadzą je prawdopodobnie przed pretora.
Daremnie zapewniał ciekawych dozorca więzienia, że sąd odbędzie się dopiero za kilka dni. Nie wierzyli. Tłocząc się na ulicy, usiłowali nawiązać gawędkę ze strażnikiem cesarskim, który przechadzał się krokiem miarowym przed karceresem.
— Ślicznego ptaszka pilnujesz w tej rozkosznej klatce — odezwał się jakiś proletaryusz.
— Złote pazurki ma, a piórka purpurowe — dodał drugi.
— Wygodnie mu na miękkiem łożu z granitu — dodał trzeci.
Ale stary żołnierz nie zwracał uwagi na dowcipy i śmiechy motłochu. Od czasu tylko do cza-