Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/046

Ta strona została uwierzytelniona.

jąwszy Mucyę ramieniem, przycisnął twarz do jej piersi.
Ona dotknąła ręką jego głowy i mówiła:
— Złorzeczyć ci nie będę, jeśli postąpisz tak, jak ci nakazuje obowiązek Rzymianina, stojącego na straży całości państwa. Bo obywatele rzymscy nie mylą się, gdy twierdzą, że nasza wiara zagraża wielkości cesarstwa. Jak rdza stoczy chrześciaństwo wszystkie pojęcia i wyobrażenia, zasady i tradycye, na których stoi Rzym i ludy mu poddane. Z chwilą, gdy nasza prawda zwycięży ostatecznie waszych bogów, runie razem z nimi cała przeszłość, chociaż się pysznie wieczną nazywa. Jesteśmy nietylko wrogami Olimpu, ale całego wogóle porządku obecnego i dlatego powinni nas obrońcy tego porządku prześladować, dopóki posiadają władzę. Widzisz, Publiuszu, że rozumiem i tłómaczę waszą nienawiść do chrześcianstwa, przeto nie smuć się, lecz czyń bez wahania, co do ciebie należy. Nie byłbyś tym Rzymianinem, ktorego ukochałam, gdybyś mnie oszczędzał. I ja nie postąpiłabym na twojem miejscu inaczej.
Publiusz podniósł głowę i patrzył zdumiony na Mucyę. Słyszał zawsze o uporze chrześcian, ale nie przypuszczał, aby ów przesąd wschodni oddziaływał tak potężnie na swoich wyznawców. Ona-ż to mówiła, ona, Kornelia, Rzymianka w każdej kropli krwi, spadkobierczyni wielkich tradycyj zasłużonego rodu? Słowa jej były zdradą stanu, zbrodnią przeciw państwu.
A jednak, tak myśleć i czuć mogła tylko Kornelia dawnego obyczaju. Żadna z kobiet nowocze-