Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/050

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ty nie znasz mojego Boga, Publiuszu — mówiła Marya. — Gdybyś wniknął w jego naukę, wierzyłbyś tak samo, jak ja, że śladami jego idzie miłość powszechna. Jego boskie serce ogarnęło całą ludzkość bez względu na pochodzenie, jego boski rozum rzucił jasne światło na wszystkie ciemności. W promieniach tego nowego słońca oczyszczą się namiętności człowieka i zapanuje na ziemi sprawiedliwość i miłosierdzie.
Ale rzymskiego patryoty nie przekonały słowa chrześcianki. Podnosząc się z kolan, zawołał Publiusz:
— Przekleństwo temu przesądowi niewolników, co skrada się do Rzymu manowcami pod osłoną nocy, jak podstępny wróg, i zabiera nam serca najszlachetniejsze!
— Nie znasz Boga, któremu bluźnisz, Publiuszu — mówiła Mucya, składając ręce do modlitwy.
— Znam go, znam teraz bardzo dobrze! — wołał Publiusz — i nienawidzę go pogardą Rzymianina, dla którego świat przestaje istnieć razem z upadkiem cesarstwa.
— Będę na drugim świecie prosiła za tobą, aby cię mój Bóg oświecił i przygarnął do swego serca miłosiernego.
— Nie chcę światła bez Rzymu. Nicość i wieczne ciemności przekładam nad blaski, które grożą ojczyźnie mojej pożarem.
— Zostaw mnie i czyń, co uważasz za swój obowiązek.
Jeszcze raz pochylił się Publiusz nad Mucyą.
— Mówią, że twój Bóg lituje się nad wszelką