Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/052

Ta strona została uwierzytelniona.

Prefekt zachmurzył się.
— Boski Marek Aureliusz nie będzie w tym wypadku pobłażliwym — wyrzekł. — Mówiłem z nim właśnie. Żąda on dla przykładu zastosowania do Mucyi Kornelii całej grozy prawa. Gdybyś nie zechciał przewodniczyć na sądach, zgadza się na zastępstwo.
— Kwintyliusz nie będzie się uczył od Antonina obowiązków obywatela — odpowiedział Publiusz. — Powiedz imperatorowi, że uczynię, co mi nakazuje sumienie Rzymianina. Czy dowiedziałeś się, kto cię uwiadomił o zebraniu chrześcian?
— Pismo przyniósł niewolnik Tullii Kornelii.
Publiusz nie pytał więcej. Wiedział już, że zazdrość Tullii wydała Mucyę w ręce kata. Pożegnawszy się z prefektem, udał się do świątyni Wenery i Romy.
Cicho było i pusto w marmurowym przybytku, w którym Rzym ustawił wyobrażenie swojej wielkości i potęgi. Głucho rozlegały się w ogromnym gmachu kroki Publiusza.
Był tu sam z sobą. Nikt nie podglądał tajemnicy jego serca, nie pastwił się bezczelnym uśmiechem nad jego nieszczęściem. Mógł cierpieć bez obawy narażenia się na uwagi złośliwe.
Gdy szedł środkiem świątyni, zbliżając się do kaplicy Romy, zwiesiła się jego głowa na piersi, a chód stał się ciężkim, jakby mu nogi wypowiedziały posłuszeństwo.
Na tronie z kości słoniowej pod złoconem sklepieniem spoczywała Roma, trzymająca w ręce włó-