Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/053

Ta strona została uwierzytelniona.

cznię. Ponuro patrzyły jej martwe oczy z pod szyszaku.
Publiusz, zatrzymawszy się przed symbolem Rzymu, upadł na kolana. Obywatel przyszedł poskarżyć się geniuszowi ojczyzny na nędzę swoją.
W krwi jego żyły wszystkie tradycye rodu, który dostarczył państwu długiego szeregu mężów zasłużonych i niewiast cnotliwych. Dwa wieki zepsucia przeszły po nim bez śladu.
Jak dla jego przodków z czasów królów i pierwszych konsulów, było i dla niego dobro państwa celem jedynym, najwyższym, przed którym powinny ustąpić wszelkie sprawy jednostki. Miłość ojczyzny tłumiła w nim uczucia brata, przyjaciela.
A to państwo rzymskie, jego najmilsza kochanka, zaczęło się od pewnego czasu rysować, jak gmach, którego podwaliny się usuwają. Coraz mniej obywateli oddawało życie na usługi cesarstwa, coraz więcej barbarzyńców zajmowało ich miejsce. W radzie i w boju szli przodem cudzoziemcy, broniąc honoru i całości Rzymu.
Zbyt uważnie przypatrywał się Publiusz swojemu czasowi, by nie wiedział, że należy sam do wyjątków nielicznych. Od lat najmłodszych ocierał się ciągle o charaktery spodlone, o rozpustników, bluźnierców, sprzedawczyków, mędrkujących niedołęgów, pozbawionych woli i poczucia obowiązku obywatelskiego. Nie dobro państwa było gwiazdą przewodnią rządców świata, lecz jedynie interes osobisty. Jeżeli Rzym jeszcze jaśniał, groźny dla wrogów, to tylko dlatego, że ujarzmione ludy nie zdawały so-