Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/078

Ta strona została uwierzytelniona.

rzy, znużonych całodziennym niepokojem. W przeddzień ukazały się po drugiej stronie Dunaju hufce konnych Germanów, a chociaż zjawiały się zdala od brzegu, należało śledzić ich ruchy i być ciągle gotowym na zaczepkę.
Ochotnicy, wysłani do kraju Kwadów na zwiady, wrócili pod wieczór z oznajmieniem, że nie dostrzegli nic podejrzanego. Nieprzyjaciele pochowali się gdzieś, czy cofnęli, zostawiwszy po sobie resztki niedopalonych ognisk.
Obóz odetchnął, rozebrał się ze zbroi, ale gęsto rozstawione straże czuwały nad jego bezpieczeństwem.
Tuż nad brzegiem Dunaju stało dwóch jeźdźców, zwróconych twarzami w stronę gór, z wytężonem uchem i okiem. Mieli oni na sobie grube płaszcze legionistów, a na nich skóry niedźwiedzie, zaciągnięte na głowy.
Milczeli, nasłuchując. Ilekroć który z nich zaczerpnął powietrza, wysnuwał się z jego ust słup szarej pary, która stygła natychmiast, osiadając szronem na brodach i wąsach.
Otaczała ich cisza pogodnej nocy zimowej, tak głęboka cisza skotniałej pustyni, że słyszeli wyraźnie szmer własnej krwi, uderzającej o skronie. Zamarzły Dunaj mienił się przed nimi wstęgą srebrzystą, a wokoło oblewało ich morze śniegów, lśniących w blaskach księżyca.
Tej tajemniczej ciszy, na którą spoglądały z ciemnych błękitów niebieskich gwiazdy roziskrzone, nie mącił szelest najlżejszy. Bo rozkaz imperatorów oczyścił po stronie Kwadów pas pięciomilowy z miesz-