Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/082

Ta strona została uwierzytelniona.

obecności rozpróżniaczyli — mówił Serwiusz — ale dam wam zaraz robotę. Herman!
Stary setnik stanął przed wodzem.
— Za pół godziny wyruszymy na drugą stronę rzeki. Niech jazda zabierze ze sobą wszystko, co potrzebne na dłuższą wyprawę.
Nadciągnęły wozy podróżne, strzeżone przez gladyatorów, zabranych z Rzymu. W jednym z nich, urządzonym tak, że można było leżeć wygodnie, spoczywały Tusnelda i Mucya, przykryte skórami niedźwiedziemi. Ponieważ zachowywały się spokojnie, zdawało się Serwiuszowi, że śpią. Ale kiedy się nad niemi nachylił, podniosła się Tusnelda i odezwała się szeptem:
— Jeżeli mnie pamięć nie myli, znajdujemy się na granicy cesarstwa.
— Pamięć nie zwodzi cię. To Dunaj! — odparł Serwiusz, wskazując na rzekę.
— Co zamierzasz uczynić? — pytała Tusnelda, patrząc uważnie w twarz narzeczonego.
A kiedy Serwiusz milczał, dodała:
— Nie obawiaj się. Mucya śpi. Domyślam się, że nie do obozu nas wieziesz.
— Dowiesz się niebawem, co zamierzam — odpowiedział Serwiusz głosem przyciszonym — a tymczasem bacz, żeby Mucya nie wiedziała, gdzie jesteśmy. W chrześciance mogłaby się obudzić patrycyuszka rzymska.
Rzekłszy to, zwrócił się do gladyatorów.
— Zasłużyliście na wypoczynek i nagrodę — mówił.