Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/092

Ta strona została uwierzytelniona.

niczny na kilkadziesiąt mil w głąb kraju Kwadów, bywało bowiem, że ścigał nieprzyjaciół aż do ich siedzib.
Zdjąwszy szyszak, który się zwiesił na lewe ramię, przyczepiony do rzemienia, nasunął na głowę kaptur płaszcza i okrył się skórą tura. To samo uczynili jego żołnierze.
W porządku wzorowym posuwało się wojsko, przemykając się drogami leśnemi. Ciągnęła nad niem gromada spłoszonego ptactwa, a wokoło odzywały się ryki i pomruki dzikich zwierząt, rozgniewanych na intruzów, którzy zakłócali ich spokój.
Wóz, wiozący Mucyę i Tusneldę, szedł w samym środku, strzeżony przez setników. Bardzo często pomagali legioniści koniom, chwytając za koła, gdy ugrzęzły w śniegu.
Obie chrześcianki rozglądały się uważnie po okolicy, chociaż każda inaczej. Tusnelda wracała do ojczyzny. Widok germańskich lasów i gór zatarł w jej pamięci obraz Rzymu i doznanych w nim krzywd. Jej młode serce witało z radością ziemię ojców, ciesząc się swobodą i nadzieją rychłego szczęścia. Co chwila wybiegały z jej ust wykrzykniki zachwytu.
— Patrz, to święty gaj, a tam osada... wieś... dom kapłana...
Ale oczy Mucyi szukały daremnie owych osad, wsi i świątyń. Rzymianka, przywykła u siebie do marmurowych miast i murowanych siół, do bitych dróg i uprawionych pól, widziała tylko pustynię, popstrzoną tu i owdzie nędznemi chałupami, skleconemi z pni dębowych, obłupanych z kory. Mieszka-