Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/094

Ta strona została uwierzytelniona.

dnak, że od owego czasu zmienił się wygląd ziem, przylegających do cesarstwa. Spotykała przecież w Rzymie barbarzyńców, którzy nie różnili się zewnętrznie niczem od osób jej towarzystwa. Ubierali się i żyli wykwintnie, mówili po łacinie i grecku, myśleli i czuli, jak ludzie oświeceni. Chyba nie w tych dołach, przykrytych mierzwą, uczyli się dobrego obyczaju i czytali filozofów.
— Dziwi cię ubóstwo mojej ojczyzny? — mówiła Tusnelda z uśmiechem. — Lękasz się, żebyśmy cię nie umieścili w norze podziemnej razem z bydlętami? Nie obawiaj się. Znajdziesz i u nas domy murowane, wprawdzie nie tak bogate, jak wasze, ale równie wygodne. I wasi ubodzy mieszkają latem pod mostami lub na wschodach świątyń, a zimą w wilgotnych kamiennych piwnicach. Zachodzi tylko ta różnica między ubogimi waszymi a naszymi, że nędzarz rzymski cierpi głód, germańskiemu zaś dają lasy i rzeki wszystko, co mu do życia potrzebne. U nas niema między bogatym a ubogim takiego rozdziału, jak u was. Najuboższy Markomanin może sobie upolować jelenia, złowić rybę, naciąć drzewa w boru. Jego swobody nie krępuje żaden poborca, celnik, pachołek miejski. Niech się tylko ta puszcza ustroi w barwną i wonną suknię wiosny, a pokochasz ją, jak ja ją miłuję.
Tusnelda wyciągnęła ręce na północ.
— Kocham tę rodzinną ziemię moją — mówiła głosem ciepłym — kocham jej mgliste góry i czarne bory, jej tchnienie chłodne i smutne niebo. Ludzie tu lepsi i bogowie mniej zawzięci, a taka cisza rozlewa się wokoło, że koi każdy ból, szepcąc skołata-