Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

zowią... Istniejecież wy? Nie jesteścież złudzeniem, jak wszystko, w co ludzie wierzą?
— Istniejecież wy? — powtarzał półgłosem.
Wyznając zasady stoików, głosił publicznie, że wierzy w bogów, i składał sam ofiary na ołtarzu Jowisza Kapitolińskiego. Ale bywały chwile, w których wątpił o prawdziwości podań religijnych, niepokojony podszeptami krytycyzmu. Wszakże wychował się i wzrósł w otoczeniu filozofów, od lat najmłodszych zatruwał się przeczeniem, biorąc żywy udział w ruchu umysłowym swojego czasu. Nie obce mu były zjadliwe drwiny sceptyków, oklaskiwane szczerzej i chętniej, aniżeli surowe wskazówki Zenona. Jego dusza czysta odwracała się ze wstrętem od zdawkowej bezbożności, a mimo to pociągało go w godzinach samotnych zwątpienie, jak nędzarza, zdeptanego przez życie, pociąga tajemnicza toń wód głębokich.
Rozterka wewnętrzna myśliciela, przyłączywszy się do smutków cesarza i człowieka, nie osładzała Markowi Aureliuszowi dni pracownych. Ten bóg ziemski, którego słowo obiegało setki ludów rozkazem lub wyrocznią, zazdrościł nieraz najuboższemu nicości. Ciszy pragnął i wytchnienia, a los postawił go w samym środku machiny państwowej, ogłuszając go ciągłą wrzawą.
I teraz pozazdrościł mu kilku minut gorzkiego spoczynku.
Kotara zaszeleściła i do pracowni cesarza wszedł naczelnik pretoryanów.
— Przybył kuryer od namiestnika Noricum, boski imperatorze — wyrzekł dygnitarz.