Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

wam do was, jak stary przyjaciel, a wy witacie mnie złem spojrzeniem psów, powaśnionych o kość. Możem spoczywał na miękkiem posłaniu, kiedyście wy drżeli z zimna na wilgotnej ziemi puszczy, możem włosy trefił i biesiadował z wieńcem na głowie, kiedyście wy łaknęli i pragnęli. Albo może przypatrywałem się zdaleka bitwom, ciskając was w paszczę śmierci, sam bezpieczny za wałem obronnym?
Po szeregach szedł stłumiony szmer. Żołnierz wiedział, że mówi do niego towarzysz jego trudów. Ten wielki pan sypiał z nim razem w polu na gołej ziemi, zawinięty w skórę, pił wodę z górskich potoków, jadł twardy, suchy chleb, znosił wszystkie niewygody, nie skarżąc się nigdy, i czuwał nawet wtedy, kiedy on, prosty legionista, urodzony do poniewierki życia, wypoczywał.
Mnóstwo serc odwróciło się od rokoszan.
— Albo może stawiałem ród i stosunki ponad zasługę — ciągnął Publiusz dalej — ślepy na rany plebejów, głuchy na wasze potrzeby? Jeśli jest między wami ktoś, czyje męztwo lub gorliwość pominęła moja uwaga, niech wystąpi i niech mi wskaże tego, którego niesłusznie odznaczyłem. Zedrzyjcie z piersi niegodnego wizerunki boskiego imperatora, a z jego rąk pierścienie!
Legion milczał. Nie, ten patrycyusz nie robił różnicy między bogatym a ubogim. Znał on wszystkich po imieniu, oceniał sprawiedliwie przymioty każdego żołnierza, wynagradzając tylko zasłużonych. Karał bez litości, ale krnąbnych i opieszałych; dla odważnych i sumiennych był przyjacielem.
I pożałował lepszy żołnierz, iż naraził się ta-