Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

sioło na sioło, kupcy oszukiwali łatwowiernych barbarzyńców, lecz działo się to zawsze i nikt nie obwoływał z tego powodu wieców. Gdy się dzieciom natury wyzysk cywilizacyi sprzykrzył, wówczas wymierzały one sobie same sprawiedliwość, o czem świadczyły trupy poborców, kupców i kolonistów, gnijące na drzewach, ku radości kruków i sępów.
Nie zemsta lub jakiś wyraźny cel polityczny parły wolnych Germanów ku Alpom, lecz potrzeba większych przestrzeni.
Dzikim synom puszcz i gór zrobiło się za ciasno w granicach, zakreślonych im przez Rzym. Z trzech stron, z zachodu, południa i wschodu, ściskała ich żelazna obręcz cesarstwa, najeżona warownemi obozami i zamkami, z czwartej, na północy, krępowało ich morze zdradliwe. A oni lubili dużo powietrza dla siebie, dla swoich stad zaś rozległe pastwiska. Żyjąc przeważnie z polowania i z hodowli bydła, niechętni znojnej pracy na roli, nie mogli istnieć bez obszernych lasów.
A te lasy nie mnożyły się w miarę przybywania ludności, która rosła tak szybko, iż podwajała się co pół wieku.
Więc zapragnął Germanin nowych, wygodniejszych siedlisk i udał się zwyczajem przodków na wędrówkę.
Pochód rozpoczął się już przed kilku laty na północy, uboższej od ziem, położonych w środku Europy. Nieznani dotąd światu cywilizowanemu Longobardowie, występujący za panowania Marka Aureliusza po raz pierwszy na widowni historycznej, zabrali żony i dzieci, wozy i bydło, i ruszyli