Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

ku południowi, o którym słyszeli tyle dziwów od kupców. Trawa tam zieleńsza i smaczniejsza, owoce wyborne, a sioła takie jasne, że bije od nich łuna światłości...
Idąc, zabierali Longobardowie po drodze drobniejsze plemiona pobratymcze, które przyłączały się z ochotą do dalekiej wyprawy. O pokarm dla siebie i dla rodzin nie potrzebowały się troszczyć nieprzejrzane tłumy, za niemi bowiem ciągnął cały ich dobytek, liczne stada bydła. Lasy zresztą dostarczały zwierzyny i drzewa, a zdroje wody.
Zdziwili się niepomiernie Markomanowie, gdy ujrzeli niespodziewanie w swoich dzierżawach krocie nieproszonych gości.
Dawniej pakował w takich razach słabszy manatki i ustępował mocniejszemu miejsca, którego wszędzie było dosyć.
Ale od pewnego czasu zmieniły się stosunki.
Główne plemiona, sąsiadujące z cesarstwem, jak Markomanowie i Kwadowie, nie miały wcale ochoty do porzucenia siedzib, w których im coraz wygodniej było. Rządzone od lat przeszło stu przez królów i książąt, wychowywanych w Rzymie, pozostając, mimo waśni i wojen, w stosunkach handlowych z południem, zaczęły się powoli cywilizować. Możniejsi Markomanowie i Kwadowie mieszkali w domach murowanych, trzebili lasy, zmuszali poddanych do uprawy roli, sprowadzali z cesarstwa wino, książki i nauczycieli. Był to wprawdzie zarodek dopiero późniejszego rozkwitu; ale już i ten pierwszy błysk innego życia przywiązywał do miejsca urodzenia.