Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedy się Mucya oddaliła z Wunibaldem, skrzyżował ramiona na piersiach i czekał.
To prawdopodobnie oddział Hermana, jacyżby bowiem inni legioniści ośmielili się wtargnąć w czasach niespokojnych aż do dzierżaw markomańskich? On sam, gdy jako prefekt rzymski ścigał awanturnicze bandy pobratymców, nie oddalał się nigdy zanadto od granicy cesarstwa.
I nagle przypomniał sobie Fabiusza, którego mu obfite wypadki ostatnich tygodni przesłoniły.
Gdyby Herman pochwycił tego handlarza egipskiego i dostawił go żywcem... Na samą myśl o odwecie zakrzywiły się palce u rąk Serwiusza, jak szpony drapieżnego ptaka.
On należał do rasy, która nie przebaczała nikomu zniewagi osobistej. Samowolne dzieci natury, nie nagięte jeszcze do karności społecznej, nazywały zemstę prawem i świętym obowiązkiem wolnego człowieka. Rodzonemu bratu nie zapominał Germanin krzywdy; na dobytek i życie serdecznego druha nastawał, kiedy się czuł obrażonym.
Kilkanaścje lat, przebytych w legionach rzymskich, nie stłumiły we krwi Serwiusza instynktów, odziedziczonych po przodkach. Nauczył się wprawdzie słuchać, ale tylko w boju. Po za służbą obozową uważał wymiar sprawiedliwości za swoją własność wyłączną.
A ten szachraj egipski sponiewierał mu narzeczoną i urągał jemu samemu...
Wpatrzony w błękitnawe cienie nocy miesięcznej, widział Serwiusz przed sobą wyraźnie Fabiusza, drwiącego w Rzymie z jego boleści.