Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pobawiłbym się tobą! — syknął przez zaciśnięte zęby.
Twarz jego miała w tej chwili wyraz okrutny.
Pochylił się na koniu i nasłuchiwał. Pieśń rzymska zamilkła. Jacyś jeźdźcy pędzili... Już dolatywał szczęk oręża.
Serwiusz przyłożył róg do ust i zagrał pobudkę wieczorną. Odpowiedział mu taki sam sygnał.
— Herman — mruknął. — Gdyby go złowił...
Pochylił się jeszcze więcej, wytężywszy wzrok w stronę nadbiegającago hufca.
Na drodze zarysowała się czarna masa, która przybierała z każdą minutą kształty wyraźniejsze. Serwiusz rozróżnił nasamprzód szyszaki, błyszczące na ciemnem tle płaszczów i łbów końskich, następnie poznał Hermana. Stary setnik miał coś przed sobą, jakby duże zawiniątko.
Serwiusz włożył całą swoją zemstę w oczy, powstrzymawszy oddech.
— Witaj, wodzu! — zawołało sto głosów i sto włóczni zadzwoniło o tarcze.
— Co rozkazaliście panie, sprawiliśmy — odezwał się Herman. — Naczelnicy Kwadów ciągną zewsząd do waszej okolicy. Nie mogliśmy wcześniej wrócić, bo Fabiusz uciekał z kolonii na kolonię, pożyczywszy skoków od zająca. Pochwyciliśmy go dopiero na samej granicy cesarstwa
Podniósł owo zawiniątko do góry i cisnął je przed konia księcia.
Szybko zeskoczył Serwiusz na ziemię. Pochylił się nad skrępowanem ciałem Fabiusza i zwrócił jego