Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

twarz do księżyca. Było to oblicze trupa z zamkniętemi powiekami.
— On nie żyje! — zawołał Serwiusz, rzuciwszy Hermanowi groźne spojrzenie.
Ale w tej chwili drgnął domniemany nieboszczyk i otworzył oczy szeroko.
Długo patrzyli na siebie w milczeniu kat i jego ofiara. Szyderski wzrok Germanina pił chciwie nieme przerażenie, zastygłe w źrenicach poborcy.
— Głupi niedźwiedź germański wita cię, znamienity rycerzu państwa rzymskiego, w dziedzictwie swoich ojców — zaczął Serwiusz. — Należy ci się wypoczynek po dalekiej drodze. Zgotuję ci łoże tak znośne, iż ci go nawet rozkosznisie stolicy pozazdroszczą. Nie zbudzi cię najlżejszy szelest. Będziesz mógł śnić bez końca... zawsze... Germanowie są gościnni...
I znów przypatrywał się kat ofierze swojej, rozkoszując się jej strachem osłupiałym.
Fabiusz nie ruszał się, nie odrywał oczu od twarzy Serwiusza. Tak traci drobna ptaszyna przytomność, gdy ujrzy nad sobą szpony krogulca.
— Daremnie nagromadziłeś górę złota i zbudowałeś sobie za bramą Appijską wspaniałe mauzoleum — ciągnął Serwiusz dalej — daremnie kradłeś, oszukiwałeś, kłamałeś, wydzierałeś nędzarzom ostatniego assa. W schronisku, które dla ciebie przeznaczyłem, obejdziesz się doskonale bez pieniędzy. Za wszystkie swoje miliony nie kupiłbyś w niem skibki czarnego chleba.
Teraz zaczął Fabiusz drżeć na całem ciele.
— Nie lękaj się; zimno ci u mnie nie będzie —