Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

bie ryk chrapliwy. Potem odwrócił się twarzą do ziemi i zamknął powieki.
Szybko wykopali żołnierze mieczami głęboki dół.
— Oswobodzić mu ręce, żeby miał czem ciało rozrywać, gdy go anioł śmierci dusić zacznie — rozkazał Serwiusz.
Rozpętanego Fabiusza zaniósł Herman do żywego grobu.
Cisnąwszy za poborcą garść złotych monet, drwił Serwiusz:
— Baw się, mój gościu, bo chyba nie prędko zaśniesz. Dobrej nocy ci życzę...
Z góry posypał się chrust, a na dole miotało się ciało ludzkie. Przez krótki czas świeciły jeszcze ręce, szamocące się wśród gałęzi, potem przykryła je ziemia.
Kiedy się nad Fabiuszem wzniosła wysoka mogiła, dosiadł Serwiusz konia i przywołał do siebie Hermana. Głosem spokojnym, jakby najzwyklejszą spełnił czynność, zapytał:
— Czy zbadałeś dokładnie usposobienie Kwadów?
— Cały naród stanie do boju przeciw Rzymowi — odpowiedział Herman. — Mówiono mi także, że do księcia Kwadów przybyło poselstwo od Jazygów. I oni ostrzą miecze i hartują włócznie w ogniu.
Serwiusz zamyślił się. Obliczył siły Jazygów i wyznaczał dla nich miejsce w przyszłej wyprawie wojennej. Wiedział, że siedzieli wybornie na koniu i strzelali celnie z łuku.
Układając plan najazdu, zapomniał zupełnie