Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

my; potem padł na twarz przed Winfrydem i wyrzekł:
— Już nie jestem twoim towarzyszem, lecz bydlęciem. Bierz mnie...
Mógł się jednem uderzeniem pięści pozbyć słabszego znacznie pana, mogł siłą odzyskać, co mu nieżyczliwy los odebrał, mógł w końcu uciec i schronić się w nieprzebytych kniejach, ale poszłaby za nim wzgarda wszystkich mężów germańskich, dla których zobowiązanie osobiste było prawem najwyższem.
Już się Winfryd podniósł, by na znak objęcia własności dotknąć stopą głowy Sygara, kiedy się Serwiusz odezwał:
— Czy dwóćh poddanych wystarczy za tego głupca? — zapytał.
Widok księcia przeraził Winfryda.
— Wygrałem go, książę — bąknął zakłopotany.
— Widziałem i nie zaprzeczam ci prawa własności, lecz szkoda ramion Sygara do pracy niewieściej. Daję ci za niego dwóch poddanych — mówił Serwiusz. — Czy dosyć?
— Sygar należy od tej chwili do was, książę.
— Będziesz służył w mojej straży przybocznej — odezwał się Serwiusz do Sygara. — Gdybyś pod moim bokiem dotknął kości, każę cię powiesić.
To rzekłszy, udał się do domu.
Sala była już pusta. Czuwała jeszcze tylko Tusnelda, schylona nad kołowrotkiem.
— Ty nie śpisz — mówił Serwiusz, całując żonę w oczy. — Zasłużył na spoczynek, kto opuścił łożnicę z gwiazdą poranną.
— Sen ucieka od żony, gdy mężowi grozi niebezpieczeństwo.