Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/006

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cześć wam, książę i wodzu! — huknęło kilka tysięcy mężów równocześnie.
Okrzykiem tym potwierdzili Germanowie wybór swoich panów. Prefekt rzymski był od tej chwili uznanym przez całe plemię wojewodą.
Kiedy się uciszyło, kazał Serwiusz utworzyć naczelnikom koło i w te do nich odezwał się słowa:
— Gdyby się siłę potężnych wrogów druzgotało ilością ramion i odwagą, moglibyśmy ruszyć bez przygotowania przeciw Rzymowi, pierwszych bowiem dostarczy nam wolna Germania więcej aniżeli ich potrzebujemy, a drugą odziedziczyliśmy po sławnych przodkacb. Ale najmocniejsze ramię nie oprze się przez czas dłuższy karnemu żołnierzowi, odwaga zaś ulegnie ostatecznie zawsze sztuce wojennej.
Uważnie słuchali naczelnicy rodów. Jeden tylko Willibald wydął wargę pogardliwie i mruknął:
— I nam nie są obce podstępy Rzymian.
W oczach Serwiusza błysnęło tak groźnie, że Willibald cofnął konia i przyłożył ruchem instynktownym prawicę do rękojeści miecza.
Przez kilka chwil trwało głuche milczenie. Zdawało się, że książę rzuci się na zuchwałego wielmożę. Ale on zmarszczył tylko brwi i mówił dalej:
— Gdybyście chcieli słuchać głosu wymownej przeszłości, wiedzielibyście, że niezgoda i pycha sprowadziły na naszych przodków wiele klęsk. One zamordowały wielkiego Arminiusza, skrępowały ręce słynnym bohaterom, przegrywały bitwy, one to były najwierniejszymi sprzymierzeńcami Rzymu. Kto się chce z tym olbrzymem zmierzyć, powinien być karnym i przebiegłym, jak on. Ja was nauczę karno-