Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/009

Ta strona została uwierzytelniona.

ale ograniczył jego ilość i pozwolił je tylko po ukończeniu pracy dziennej wydawać.
Dzieci natury, nieprzywykłe do twardego porządku regularnego wojska, sarkały zrazu na surowość zwierzchników; ale kiedy Serwiusz kazał jakiemuś śmiałkowi, który podniósł rękę na Hermana, tę rękę odciąć, a dwóch innych, niezadowolonych z pożywienia, zakuć w dyby i wrzucic do lochu na post trzydniowy — ustały szemrania. Wszakże on sam, książę plemienia, zrywał się przed świtem z posłania, trudził się z panami do wieczora, jadł ze wspólnego kotła i udawał się ostatni do łożnicy.
Przykład wodza naginał powoli najoporniejszych.
Wśród tych przygotowań do wojny zapomniano o Mucyi. Nikt nie pomyślał, że rozlegający się ciągle szczęk oręża musiał szarpać serce Rzymianki, pożeranej tęsknotą za ojczyzną. Nawet Tusnelda, na której głowie spoczywał ciężar nakarmienia licznej rzeszy, nie mogła poświęcić gościowi dużo czasu.
Zostawiona samej sobie, przepędzała Mucya znaczną część dnia po za domem. Szedł za nią nieodstępny Wunibald, mchem starości pokryty Germanin, milczący, uważny, gotowy każdej chwili do obrony cudzoziemki, powierzonej jego opiece. Szły za nią oprócz niego dwa olbrzymie psy, chowane do polowania na grubszego zwierza. Niejednego już wilka zadusiły, niejednemu niedźwiedziowi stawiły mężnie czoło.
Dosiadłszy konia od samego rana, udawała się Mucya do lasu, kierując się zwykle ku południowi.