Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/010

Ta strona została uwierzytelniona.

Chciała być jaknajbliżej utraconej ojczyzny, a jak najdalej od owego szczęku oręża, który ją niesłychanie męczył.
Już nie pamiętała doznanej poniewierki. Niebezpieczeństwo, jakie groziło „świętej Romie,“ przesłoniło jej własną krzywdę i zatarło w jej sercu żal do nieubłaganej sprawiedliwości panów świata. Gdyby mogła przypiąć skrzydła do ramion i wzbić się wysoko ponad te knieje i góry i pobiedz do swoich, aby ich ostrzedz przed burzą! Bo Mucya zrozumiała bardzo dobrze, że to, co się naokoło niej działo, różniło się stanowczo od dawniejszych wypraw germańskich na Rzym. Słyszała tyle o potędze, drzemiącej w nieokiełznanej sile barbarzyńców, iż domyśliła się celu postępowania Serwiusza. On chciał tę siłę bezładną wzmocnić świadomością i porządkiem, chciał walczyć z cesarstwem jego własnemi środkami.
Gdyby mu się udało...
Mucya wiedziała, że ostatnia wojna z Partami osłabiła legiony, zdziesiątkowane nadomiar przez zarazę. Możeby imperator zapobiegł wybuchowi, gdyby znał jego rozmiary. Tyle wojen stłumiła w zarodzie zręczność senatorów, wysłanych w porze właściwej do niezadowolonych ludów z darami i obietnicami...
Ale daremnie szukała Mucya wyjścia z matni, w której się znajdowała. Od granic cesarstwa oddzielała ją nieprzebyta puszcza, posłuszna tylko krajowcom. Zabłądziłaby — pożarłyby ją dzikie zwierzęta, lub pozbawili wolności barbarzyńcy. Wiedziała od służby, że Markomanowie pilnują na dwa-