Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/023

Ta strona została uwierzytelniona.

rze uczyli pogardy dla łask i urzędów cesarskich przez nienawiść do Rzymu. Słowa podobne obiły się o jego uszy niejednokrotnie w sali sądowej.
Przysunąwszy pochodnię tuż do twarzy legionisty, zawołał:
— Ty jesteś chrześcianinem!
Żołnierz milczał.
— Czy wiesz, że zwolenników tego szkodliwego zabobonu rzucają tygrysom, jak padlinę?
Żołnierz nie ruszył się.
— Przysiągłeś wiarę sztandarom boskiego imperatora!
Teraz podniósł legionista głowę i spojrzawszy śmiało w oczy Publiusza, odezwał się:
— Łaska twoja, wodzu, postanowiła mnie wynagrodzić za gorliwość w służbie, co znaczy, że dochowuję wiary sztandarom boskiego imperatora. Jeżeli Rzym płaci swoim walecznym śmiercią hańbiącą na arenie, to przyjmę to odznaczenie z posłuszeństwem, jakie przystoi żołnierzowi.
W jego głosie nie było ani cienia szyderstwa. Drżał w nim ból tłumiony, przesiąkły uległością.
Groźba zgasła w oczach Publiusza. Oddał pochodnię żołnierzowi i wyrzekł:
— Zgłosisz się jutro po naramiennik walecznych, a w pierwszej bitwie postarasz się zginąć za cześć świętego Rzymu. Zasłużyłeś sobie na śmierć zaszczytną.
Legionista wyprostował się znów pod murem, a Publiusz wrócił do okna.
Bolesne były myśli, które rodziły się pod czaszką patrycyusza rzymskiego. Prosty żołnierz, syn