Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/024

Ta strona została uwierzytelniona.

barbarzyńcy, zawstydził go, przypominając mu obowiązki zwierzchnika wobec podwładnego. Bo nie grozi się karą hańbiącą wojownikowi, co oddaje życie za honor sztandaru. Na polu bitwy nie pyta nikt o taką lub inną wiarę. W legionach służyli oddawna wyznawcy różnych bogów i ginęli ochoczo za wielkość Rzymu.
Ten chrześcianin upokorzył go, lekceważył jego łaskę. Zadawalniał się spełnianiem obowiązku, dochowywaniem zaprzysiężonej wiary, jak patrycyusz dawnych czasów, któremu ubogi Rzym nie miał jeszcze czem płacić za waleczność i cnotę obywatelską.
Więc tak potężnym jest ów przesąd wschodni, że usuwa różnicę pochodzenia, wychowania i stanowiska społecznego, podnosząc duszę ciemnego nędzarza do pojęć mędrca i pana?...
Publiusz, chociaż nienawidził „przewrotnych doktryn niewolników“, zdawał sobie dokładnie sprawę z ich znaczenia. Wszakże tłumiło chrześciaństwo w człowieku pragnienia samolubne, a wzmacniało w nim równocześnie wszystko to, co obywatel cnotą nazywa. Uczyło ono pogardy dóbr tej ziemi, poczucia łączności jednostki z całością, panowania nad zmysłami i bezgranicznego oddania się sprawie ogólnej. Na takich podwalinach wznoszą się gmachy, twardsze od srogości całych wieków.
Gdyby chrześcianie byli zwolennikami prastarych tradycyi rzymskich, nie skąpiłby im Publiusz uznania, jeżeli bowiem kto, to szanował on wszelką ofiarę z pragnień osobistych. Ale ci sekciarze wołali głośno przed trybunałem pretora i pod mieczem ka-