szy pogodnej nocy nie płynie ku niemu stłumiony szmer bardzo jeszcze dalekiej wrzawy. Nagle zawołał:
— Idą!
Rufiusz, trzymający się ciągle pod murem w postawie wyprostowanej, poruszył się, jakby się chciał zbliżyć do okna. Ale go obecność legata przykuła do miejsca.
— Idą! — powtórzył Publiusz. — Czy oczy twoje umieją czytać w mgle nocnej? — zapytał legionisty.
— Straż nocną powierzają mi zwykle setnicy — odparł żołnierz
— Spojrzyj tam! — rozkazał Publiusz, wyciągając rękę na północ. — Czy widzisz te wysokie, wązkie cienie, które rysują się na tle gór, oświetlonych blaskiem księżyca?
Wzrok żołnierza poszedł w kierunku wskazanym.
— Orle twoje oko nie myli cię, wodzu — wyrzekł Rufiusz po dłuższem milczeniu. — To dym z olbrzymich ognisk. Germanowie idą...
— Będziemy mieli jutro dzień gorący — mówił Publiusz.
— Złożę znużone cielsko na krwawem polu, jak rozkazałeś — mruknął Rufiusz. — Tyle się napracowałem...
Wódz spojrzał na żołnierza, który stał z głową pochyloną. I ulitował się możny pan nad nędzarzem, urodzonym do śmierci niesławnej.
— Odpuść mi, Rufiuszu — wyrzekł Publiusz gło-
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/027
Ta strona została uwierzytelniona.