Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/056

Ta strona została uwierzytelniona.

znieważone dotąd ich stopą, i zbliżali się teraz, jak chmura gradowa, do granic samej Italii.
Rzym nie chciał w pierwszej chwili uwierzyć w takie zuchwalstwo, lecz kiedy kuryerzy nadbiegali codziennie, wzywając pomocy, wówczas zadrżał i złorzeczył wojsku. Dali się pobić barbarzyńcom! — krzyczał motłoch na ulicach — zniewieścieli na leżach zimowych. Trzeba im upuścić krwi, bo zatyli z próżniactwa...
Żołnierz nie zniewieściał, ani zatył; uległ tylko przewadze, której się nikt nie spodziewał.
Jak tylko nadeszła wiadomość o pogromie Obozu Batawów, wyruszył natychmiast prefekt Victorinus z połową przybocznej straży cesarskiej. Zdeptali go Germanowie, zanim dotarł do Alp, więc teraz spieszył jego śladami z resztą pretoryanów nowy prefekt, głośny wojownik, Marek Makryniusz Windeks. W domu została tylko gromadka, niezbędna do utrzymania porządku w stolicy.
Ale motłoch zapomniał, że pierwszy prefekt położył już głowę, drugi zaś biegł bez wytchnienia pod włócznie i strzały barbarzyńców; nie uwzględniał, iż zaraza wydusiła trzecią część legionów. Jego straszyło dniem i nocą widmo Hannibala i Brennusa i złorzeczył, przerażony, wojsku i utrudniał gniewnym pomrukiem zadanie rządowi, który z chwilą, kiedy Germanowie przekroczyli Alpy, zrozumiał grozę położenia i wytężył wszystkie siły, by odwrócić od Rzymu cios nieprzewidziany.
Już ciągnęły lądem i płynęły morzem legiony, rozrzucone na wybrzeżu Afryki i w prowincyach wschodnich, już gotował się do drogi żołnierz, wy-